środa, 14 lipca 2021

Świadectwo cd.

 «Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Wszystko przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić..." Mt 11, 25- 27

Stać się jak ten prostaczek, aby Ojciec zechciał nam się objawić przez Syna, proste i trudne zarazem. Zastanawiałam się dlaczego tyle lat musiało upłynąć, żebym zrozumiała co to znaczy uwierzyć w Jezusa Chrystusa, sercem przyjąć tę wiarę i wytrwać w niej. Nie pozwolić, aby relacja ostygła... Własnymi siłami nie jest człowiek wstanie tego dokonać, bez modlitwy, współpracy z łaską, bez ciągłego stawania w prawdzie, bez karmienia się Ciałem Chrystusa, jesteśmy puści w środku...Zerwać z grzechem, zapragnąć zmiany, zdobyć się na szczerość, ukorzyć... Prawdą było, że nie kochałam Boga, nie kochałam Jezusa, bo Go nie znałam... Zaczęłam od szczerej rozmowy z Nim, mówiłam: nie kocham Cię, bo Cię nie znam, naucz mnie kochać Ciebie, tak jak na to zasługujesz... Nie wlał mi wiedzy o sobie w cudowny sposób, tak jak św. Pawłowi, ale pozwolił dostrzegać znaki swojej obecności. Kiedy nie wierzyłam, że wybaczył mi moje grzechy, przyśnił mi się  jak stał w mojej kuchni, przy lodówce, wyciągał do mnie ręce, w których trzymał coś w rodzaju rozkrojonej nie do końca bułki , dawał mi mówiąc, że mi wybaczył , żebym tylko wierzyła, powtórzył dwa razy : "wierz tylko"...To był taki sen, którego nie można było zapomnieć... Zrozumiałam, że daje mi pokarm na drogę i jest nim Eucharystia... Mówił przez przeczytane słowo Boże, odpowiadał przez drugiego człowieka, głównie kapłana, który akurat podczas kazania odniósł się do czegoś o co pytałam Boga... Postawił też na mojej drodze ludzi, dzięki którym mogłam się rozwinąć pełniej, szybciej... Kiedy mój syn poszedł do zerówki  poznał tam kolegę,  którego bardzo polubił, rodzice siłą rzeczy musieli się poznać, w ten sposób chłopcy mogli częściej się ze sobą bawić po lekcjach, a mamy porozmawiać. Codziennie odbierałyśmy dzieci ze szkoły, oni bawili się na boisku szkolnym, a my prowadziłyśmy rozmowy, na różne tematy, ale to co nas pociągało to były właśnie tematy duchowe, tak budowała się przyjaźń... Ja, konserwatystka, dla której Odnowa w Duchu Świętym była koniem trojańskim w Kościele katolickim, zaczytywałam się żywotami świętych, codziennie chodziłam na Mszę i zachęcałam ją do tego samego,  ona wtedy zafascynowana charyzmatami, modlitwą o uzdrowienie, biorąca udział w spotkaniach wspólnoty, niemożliwym było, aby nie było miedzy nami tarć i sprzeczek. Z czasem nauczyłyśmy się  akceptować odmienne drogi podążania do Boga. Ja, w ten sposób poznawałam czym są charyzmaty, na wspólnych spotkaniach naszych małżeństw ona inicjowała modlitwę spontaniczną, jej mąż grał na gitarze i  uczył nas piosenek, czytaliśmy i rozważaliśmy wylosowane przez każdego fragmenty Pisma Świętego, a przy tym poruszaliśmy też różne tematy małżeńskie... Tak następował mój rozwój... Z czasem Bóg, sporadycznie, zaczął mnie uczyć innej formy komunikacji z Nim, dziwiłam się, kiedy zobaczyłam migawkę obrazu przy zamkniętych oczach, albo zarejestrowałam myśl, która była jakąś inną myślą, jakby nie moją, która wchodzi między moje  myśli... Zalewał mnie falą rozkosznej miłości, która skłaniała mnie do kochania Go, całkowitego oddania, uwielbienia... Tak mnie ku sobie pociągał, uwodził, abym nie ustawała w pragnieniu czegoś więcej... Po trzech latach od tej Wielkiej Soboty, podczas której odnawiałam przyrzeczenia chrzcielne, przyszła kolejna Wielkanoc  i wielkie pragnienie, aby Jezus objawił się mi tak samo jak apostołom. Pragnęłam umieć rozpoznawać Jego obecność w moim życiu i móc przywoływać Go myślą przez własne rozważanie , a nie gdy czytam Jego słowa. Kiedy Go o to poprosiłam, wzdłuż całego ciała przeszedł mnie dreszcz wraz ze słowami : " Ja jestem. Królestwo Moje nie jest z tego świata", zrozumiałam, że w ten właśnie sposób Jezus mi się objawił ,  że jest ze mną zawsze. W nocy, kiedy kładłam się spać zaczęły znowu ogarniać mnie te mrowienia ( dreszcze) tylko bardziej wzmożone z uczuciem miłości, uległości, tęsknoty, usłyszałam wewnętrzne słowa : „ Przeczytaj Pieśń nad pieśniami". Kolejne dwa dni chodziłam jak zakochana, po czym w środku nocy, doświadczyłam czegoś niezwykłego, czego nie sposób zapomnieć. Coś mnie obudziło i zatrzymało moje myśli, tak, że nie byłam wstanie o niczym sama pomyśleć, zapanowała w moim umyśle  kompletna cisza, myśl mówiła : Nie bój się, poddaj się tym myślom... Miałam takie przekonanie, że to Jezus do mnie mówi, nie wiedziałam co powiedzieć, jedyne co przychodziło mi na myśl, to słowa: " Mów Panie, bo sługa twój słucha". Po tym, zaczęłam prowadzić w myślach dialog, usłyszałam wiele rozkosznych słów, zapewniających o miłości, mówił, że niebawem będzie mnie chciał "poślubić", żebym nie bała się krzyża, że będę pomagała w posłudze ojcu Andrzejowi, który był w tym czasie w naszej diecezji egzorcystą... Wszystko to było dla mnie takie dziwne, zapowiadało co się ma wydarzyć, ale ja nie bardzo wiedziałam jak, bo ojca Andrzeja, to kilka razy na oczy widziałam jak prowadził Msze z  nabożeństwem uzdrowienia i uwolnienia... A jednak wszystko co było zapowiedziane się wydarzyło... Zaślubiny się dokonały, trafiłam też do wspólnoty, którą prowadził ojciec Andrzej... Któregoś razu, rozmawiałam z wychowawczynią mojego dziecka, gdy zeszło na tematy wiary, zaprosiła mnie na rekolekcje, na temat charyzmatów w Kościele, które miał  prowadzić ojciec Andrzej, jak się okazało należała ona do wspólnoty, której on był opiekunem .  Na tych rekolekcjach, na konferencjach okropnie się nudziłam, wydawało mi się, że to nie jest miejsce dla mnie, że ja się tam nie nadaję, kiedy na koniec ojciec zapraszał do posługi m.in  modlitwą wstawienniczą, usłyszałam wewnętrzny głos :"pójdź tam", posłuchałam tego głosu, pojechałam na spotkanie razem z przyjaciółką, która również była na tych rekolekcjach. Ona podeszła do ojca i powiedziała, że ja tu zostałam posłana przez Jezusa a on o nic nie pytał, tylko wziął nas na rozmowę, opowiedział jak co wygląda,  później się nad nami pomodlił, prosił Ducha Świętego, aby wysłuchiwał naszych modlitw, o dary dla nas, błogosławił. Tak zaczęłam uczyć się jak korzystać z mocy Ducha Świętego w praktyce oraz poznawać życie wspólnoty charyzmatycznej... Spotkałam tam osoby, które również widzą obrazy, słyszą wewnętrzny głos, nie czułam się wśród nich jak dziwak, który musi skrywać, że coś widzi czy słyszy... Po śmierci ojca Andrzeja wspólnota podzieliła się na dwie, a okoliczności sprawiają, że nie jestem wstanie jeździć na spotkania do żadnej grupy, łączę się z nimi duchowo, modlę w intencjach, które przysyłają ... Co będzie dalej nie wiem... Rozwój powinien być nieustanny... Mamy wzrastać w miłości... Odkrywam, że im większa miłość tym większe jest  też cierpienie... Niekoniecznie fizyczne...


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz