niedziela, 28 kwietnia 2024

Ładna sukienka, godność


                     Obudziła się myślińska rano, 06:30 zadzwonił budzik, i rozmyśla o Bogu, człowieku, Kościele... O własnym doświadczeniu, rozumieniu różnych czuć, obrazów i burzy, która się rozpętała wokół mnie, zaraz po dniu, gdy Bóg przypomniał mi zawarte z Nim przymierze...

Czytałam kilka dni wcześniej fragmenty z pism Jana od Krzyża, gdy szukałam czegoś na temat wypowiadanych słów... Są ważne dla mojego rozważania, bo wracały jak migawka przywoływana z pamięci( na zielono), łączyły ze słuchaną treścią. Oto one:

[por. Łk 24,21; Św. Jan od Krzyża, Droga, s.256] Rozumienie słów Bożych jest tak trudne, że nawet wśród uczniów Chrystusa, którzy przecież z Nim przebywali, byli błądzący. Np. owi dwaj uczniowie, którzy po śmierci Pana szli do miasteczka Emaus. Byli smutni i wątpili - mówiąc: Nos autem sperabamus quod ipse esset redempturus Israel; “A myśmy się spodziewali, że On miał odkupić Izraela” (Łk 24,21). Mniemali oczywiście, że miało to być odkupienie i panowanie doczesne. Chrystus, nasz Zbawiciel, ukazując się im w drodze, wypomniał im ich głupotę i lenistwo serca ku wierzeniu w to, co napisali prorocy (Łk 24,25). Nawet w chwili Jego wniebowstąpienia byli jeszcze tacy, którzy w swym niezrozumieniu pytali Go: Domine, si in tempore hoc restitues Regnum IsraeH; “Panie, czy teraz odbudujesz królestwo Izraela?” (Dz 1,6).

[por. J 11,50; Św. Jan od Krzyża, Droga, s.256] Duch Święty tchnie w liczne słowa inne znaczenie aniżeli to, które ludzie pojmują. Np. słowa Kajfasza o Chrystusie: “Lepiej jest, aby jeden człowiek umarł za lud, niż żeby cały naród miał zginąć” (J 11,50). Nie mówił tego sam z siebie, mówiąc zaś miał na myśli co innego niż Duch Święty. Widać z tego, że choćby objawienia i słowa były od Boga, my nie możemy być pewni ich znaczenia. Łatwo bowiem i wielce możemy pobłądzić w sposobie ich pojmowania, jako że są one przepaścią i głębokością ducha. Chcieć je ograniczyć do tego, co z nich rozumiemy i co mogą pojąć zmysły, to nic innego, jak chcieć ręką uchwycić powietrze i ująć pył w nim się unoszący. Powietrze rozwiewa się i ręka zostaje próżna.

[por. J 14,26; J 12,16 Św. Jan od Krzyża, Droga, s.259-260]    Podobnie postępował Chrystus ze swoimi uczniami, mówiąc wiele przypowieści i zdań, których znaczenia nie rozumieli aż do czasu, w którym mieli je innym głosić, to jest do chwili zstąpienia na nich Ducha Świętego. On to, według słów Chrystusa, miał im wyjaśnić wszystko, cokolwiek mówił do nich Chrystus w czasie swojego życia (J 14,26). Tak na przykład św. Jan mówi o wjeździe Chrystusa do Jerozolimy: Haec non cognoverunt discipuli eius primum; sed quando glorificatus est Jesus, tunc recordati sunt quia haec erant scripta de eo; “Tego z początku nie rozumieli uczniowie Jego, ale gdy był Jezus uwielbiony, wówczas przypomnieli sobie, że tak było o Nim napisane” (J 12,16). Przez duszę przechodzi więc wiele rzeczy Bożych, nawet bardzo niezwykłych, których ani ona sama, ani jej kierownik nie zrozumie aż do właściwego czasu.

[por. Mt 18,20; Św. Jan od Krzyża, Droga, s.274] Potwierdza to Ewangelia: Ubi fuerint duo vel tres congregati in nomine meo, ibi sum ego in medio eorum;Gdzie bowiem dwaj albo trzej są zgromadzeni w imię moje, tam ja jestem pośród nich” (Mt 18,20), to jest: Rozjaśniam i umacniam w ich sercach prawdy Boże. Trzeba podkreślić, że nie powiedział Chrystus: “gdzie jest jeden”, tam ja jestem, ale: jestem tam, gdzie jest przynajmniej “dwóch”. Dał nam zrozumieć, że nie powinniśmy zachowywać dla siebie tego, co nam Bóg udzielił, ani się w tym upewniać bez zasięgnięcia rady i potwierdzenia Kościoła czy jego sług. Prawda bowiem nie rozjaśni się i nie umocni w sercu osamotnionego i dlatego zostanie w niej słaby i zimny.

 

Pierwsze i najważniejsze  połączenie,  to moje ostatnie doświadczenie, obrazy jedności w Chrystusie i komentarz ks. Adama Pawlaszczyka do dzisiejszej Ewangelii odsłuchany w nocy na stronie Radia eM. Opowiedział mi on w zasadzie to samo, po "męsku"😊 odnosząc się do biblijnych przykładów... 

To jego komentarz:

 Historia miłości pomiędzy Panem Bogiem i człowiekiem jest bardzo piękna. I pełna pięknych obrazów. Gdzieś u początków tej historii, w trzecim rozdziale Księgi Wyjścia opisane jest spotkanie Mojżesza z Bogiem u podnóża góry Horeb. „Wtedy ukazał mu się Anioł Pański w płomieniu ognia, ze środka krzewu. [Mojżesz] widział, jak krzew płonął ogniem, a nie spłonął od niego. Wtedy Mojżesz powiedział do siebie: «Podejdę, żeby się przyjrzeć temu niezwykłemu zjawisku. Dlaczego krzew się nie spala?»”. Niedługo potem nastąpi jedna z najważniejszych chwil w dziejach Ludu Bożego: Bóg objawi Mojżeszowi swoje imię. Tak tajemnicze i święte, że nie będzie wolno go wymawiać. W dzisiejszej Ewangelii Jezus mówi uczniom, że jest krzewem, oni zaś latoroślami. I dodaje: „Trwajcie we Mnie, a Ja w was będę trwać. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – jeżeli nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie”. Co prawda ogień jest w tej nauce Jezusa przedstawiony jako ten, co spala nie przynoszące owocu latorośle, ale rozmyślając nad tą nauką nie potrafię przestać myśleć, że ten krzew, którym jest cały Kościół również musi płonąć. Ogniem, który nie spala – ogniem Ducha Świętego. Wszczepieni w krzew nie zapominajmy o tym, że kiedy Duch Święty zapłonął nad uczniami w postaci ognistych języków, Kościół zaczął pełnić swoją misję i rozprzestrzeniać na cały świat wiarę w Zmartwychwstałego. Ufajmy Mu i nie bójmy się ognia, który choć płonie nie niszczy, wręcz przeciwnie – nie pozwólmy mu zgasnąć.

 Radość to wielka dla mnie, że zrozumienie przyszło w swoim czasie... 😊

Potem zaczęłam słuchać  komentarza o. Krzysztofa Pałysa, również do dzisiejszej Ewangelii, nie ma tekstu z nagrania, jest na You Tube. We wstępie napisał:

"Kiedy coś nam się w życiu układa i ludzie zaczynają nas chwalić, to wówczas może pojawić się myśl: „Przecież ja wcale taki zwyczajny nie jestem”.
Tego właśnie chce diabeł, napompować w nas próżność, poczucie lepszości, aby w konsekwencji człowiek wyniósł się nie tylko nad innych, ale i nad Boga. A chwałę zaczął przypisywać sobie.
Jeżeli gałązki są przywiązane sznurkiem do pnia to w końcu odpadną. Zostaną jedynie te gałązki, które są wszczepione w pień Chrystusowy.
***
O największym marzeniu kaznodziei…"

 

Przemyślenia moje dotyczyły pokory, a powędrowały w nieco odmiennym kierunku, niż przykłady podawane przez o. Krzysztofa... Nie żebym się nie zgadzała z tym o czym mówił, bo to wszystko prawda, ale niepełna. Odnosił się do swojego życia , zakonnika i księdza. Kogoś, kto cieszy się uznaniem a ludzie nie szczędzą mu pochwał. On jednak wie, że chwała cała należy się Bogu, wie, że należy siebie umniejszać, aby On był wywyższony i nie przypisywać zasług sobie,bo one są łaską...

Należy jednak dodać, że pokora zawsze odnosi się do prawdy i należy mieć o sobie taką miarę jaką ma o nas Bóg... Pokorą też może być przyjęcie czyjejś pochwały bez zaprzeczania swojej wartości, świętości, którą widzi ktoś inny... Bóg nie pozwoli swojemu uczniowi popaść w pychę, dopuści również upokorzenia, aby właściwa miara była zachowana...😊

Mówię to z perspektywy własnego doświadczenia... A przypomniał mi się czas pandemii, w którym to miałam na pieńku z własnym proboszczem ze względu na nie noszenie maseczki, a metody wymuszenia na mnie noszenia jej były paskudne. Byliśmy w otwartym konflikcie, a z ambony padały słowa pod moim adresem, które mnie obrażały...

Po jednej aluzji na ambonie, skierowanej w moim kierunku, jak odczytałam, o szemraniu przeciw Mojżeszowi, napisałam do księdza list, na który zareagował dzwoniąc do mnie, a wcześniej mu się to nie zdarzało. Chyba go to dotknęło szczególnie... To nie była przyjemna rozmowa w moim odbiorze, ale wartościowa o tyle, że zrozumiałam po niej co znaczyły usłyszane przez ze mnie chwilę wcześniej słowa. Telefon zadzwonił w trakcie jak się modliłam...

24.03.2021 r., środa

Usłyszałam słowa:

- Zdejmę z ciebie te łachy, a założę ci ładną sukienkę.

Zaczęłam wsłuchiwać się w ten głos, kiedy zadzwonił telefon, odebrałam, dzwonił ksiądz Ludwik. Zaczął mi zadawać pytania odnośnie mojego maila : „co jest ważniejsze prawo, czy godność człowieka, co to jest godność.” Nie rozumiałam o co mu chodzi, usztywniłam się. Myślałam, że dzwoni, aby mi znowu coś zarzucić. Przemawiał w takim nauczycielskim tonie, że widzi, że nie mam pojęcia o czym piszę, bo cały czas odnoszę się do prawa, a najważniejsza jest godność człowieka, o czym pisał Jan Paweł II. Odnosiłam się do prawa, bo ksiądz zachowywał się jak legalista, pisałam o moim odczuciu, wewnętrznym sprzeciwie. Nie opisuję życia definicjami, nie umiem tego robić, nie znam ich.

Ten telefon potwierdził usłyszane wcześniej słowa. Ta ładna sukienka, to właśnie poczucie własnej wartości, szacunek do samego siebie, godność…

 A list był następującej treści:

Szczęść Boże Księże Ludwiku,

Myślę dzisiaj od rana nad tym szemraniem przeciw Mojżeszowi, które mi Ksiądz zarzuca… Co Ksiądz przez to rozumie. Czy rzeczywiście szemrzę?… Krytykuję czasami to co Ksiądz mówi, jestem szczera w wyrażaniu swoich opinii i nie wyobrażam sobie, że mogłabym być inna  również w rozmowie ,  nikogo nie podburzam do buntu przeciwko Księdzu i Kościołowi, niejednokrotnie usprawiedliwiam. Chcę jednać a nie dzielić. Żałuję czasem, że daję się sprowokować i wejść z Księdzem w dyskusję w obecności zgromadzonych na Mszy parafian… I tak później mi się zbiera, że jestem pyskata, nieposłuszna, konfrontacyjna… Jestem szczera, prawdziwa, emocjonalna, co mam w sercu to też na ustach…

To tyle jeśli chodzi o szemranie jako szemranie, a teraz o kwestię posłuszeństwa, która jak myślę, była zawarta w tym zarzucie… Wymaga Ksiądz ode mnie czegoś, czego nie mogę zrobić ze względu na własne przekonania, na prawdę, w którą wierzę. Nie buntuję się przeciw Księdzu, ale przeciw narzuconym nam przez państwo restrykcjom, które uważam za bezzasadne, bezprawne i zniewalające ludzi…

Tak się Ksiądz zacietrzewił w tej chęci podporządkowania mnie sobie, że robi Ksiądz to w coraz okrutniejszy sposób, publicznie, stając się moim prześladowcą. Bezduszne przepisy  bezprawnego rozporządzenia są bardziej ludzkie niż Ksiądz, dopuszczają wyłączenia z noszenia masek, Ksiądz nie. Wszyscy mają być „ jednością”, a kto się wyłamuje jest przemądrzałym głupkiem, który pluje innym w twarz, takich należało by karać… Taka jest Księdza retoryka… Nie do przyjęcia przeze mnie. Zawsze buntowałam się przed tymi, którzy siłowo , bądź za pomocą wywieranej presji chcieli wymusić na mnie określone zachowanie, to się we mnie nie zmieniło, byłam trudnym dzieckiem, a teraz bardzo mi się to przydaje, bo aby stać po stronie prawdy i jej bronić należy być odważnym… Nie podoba mi się, że ktoś zarzuca mi bark miłości do bliźniego stosując emocjonalny szantaż… Kocham bliźniego jak siebie samego… Nie pluję nikomu w twarz, rozumiem, że ktoś może się bać, unikam z takimi osobami bliskiego kontaktu, wszyscy wiedzą, że jestem bez maski, nie muszą koło mnie siadać. Noszę przy sobie dokument, który dopuszczają obowiązujące przepisy do nienoszenia maski, nie muszę się nikomu tłumaczyć, a okazywać go mam obowiązek określonym służbom…  Nie do takiego obrazu Bożego dziecka w nas zmierzamy, jaki chce Ksiądz mi zaproponować. Bóg nie jest tyranem, jest czuły, troskliwy, kochający, wyrozumiały… A jedność chrześcijan jest jednością ducha, a nie litery i dopóki nie będzie w nas tej jednoczącej miłości, dopóty nie będziemy jednością, choćbyśmy podporządkowywali się wszystkim przepisom kościelnym. Jedność to nie jednolitość, ona zawiera się też w różnorodności, która jest bogactwem Kościoła. Nigdy nie będziemy jednością w poglądach, to jest prawie niemożliwe, dzieli nas posiadana wiedza, różnica wieku, doświadczenie, płeć, sposób odbierania różnych rzeczy, ale serce i rozum są sobie nawzajem potrzebne… Bez serca stajemy się bezduszni, niewrażliwi, a bez rozumu infantylni…

Staram się wczuć w to co Ksiądz przeżywa, choć jest mi trudno, bo sama noszę w sercu żal, który powraca do mnie, jak coś niechcianego, dręczy mnie, sprawia, że zaczynam obudowywać swoje serce  pancerzem, aby stać się nieczuła na to co Ksiądz mówi.  To diabeł sprawia, a jeśli we mnie to i w Księdzu. Przecież on robi wszystko żeby nas podzielić… Jeśli Bóg ma jakiś plan do zrealizowania, to niemożliwym jest, aby nie było przeszkód…

Proszę  rozważyć to co napisałam , jeśli oczekuje Ksiądz bezwzględnego podporządkowania  swoim poglądom to niestety nie mogę się im podporządkować. Jezus tego ode mnie nie oczekuje, a zdarzyło mi się, że mnie o takie prosił i nie miałam problemów aby pójść za tym głosem… Nie rozumiem takiego posłuszeństwa…

Poniżej tekst lekarza, którego opinię podzielam, obserwuję go na Facebooku… Wysyłałam Księdzu kiedyś jego artykuły, sam przechodził covid ciężko, był hospitalizowany, nie sprawdzałam czy nadal jest ordynatorem szpitala covidowego w Jastrzębiu Zdroju, bo takie mam ostatnie informacje, jest praktykiem…

Nie on jeden podważa działania narzucane nam przez rządy, są inni lekarze, naukowcy, epidemiolodzy, wirusolodzy, naukowcy… i nie są to niedouczone głupki, którym brakuje wiedzy, po prostu nie wpisują się w główny nurt…

Ściskam w Panu

Ulka

Godność człowieka jest łamana w świecie , biedny, upokarzany człowiek , nie potrzebuje  się bardziej  uniżać, potrzebuje pochwały, docenienia, jest cenny w oczach Boga. I Ksiądz, czy zakonnik również potrzebuje czuć się doceniony, wywyższony, oczywiście , że z Chrystusem. Jego miłość wywyższa, nie poniża. A pokorą jest wiedzieć, że jesteś wielki w oczach Boga, jeśli Chrystus w Tobie mieszka...

Błogosławię

 


piątek, 2 lutego 2024

"Coś strasznego"

 

 
 

Wczoraj syn, po powrocie ze szkoły, przyszedł ze mną porozmawiać. Siedziałam przy stole, przeglądałam internet, a on mówi:
- Mamo, dzisiaj na lekcji przyrody mówiliśmy o czymś strasznym...
- O czym strasznym? 
- Nie wiem , czy mogę powiedzieć.
- No mów.
- O penisie i spermie... i jeszcze o innych rzeczach.
- To nie jest straszne, ale normalna sprawa, naturalna. 
- Ale takie dziwne nazwy,  i zaczął się śmiać gdy je wymieniał...
- Może dziwne wydaje ci się nazewnictwo, bo nie słyszysz go na co dzień, ale to jest język naukowy, tak się nazywają nasze narządy. To rodzice mówią potocznie, siusiak, pisiorek, są też nazwy wulgarne, których nie powinno się nadużywać, chuj, fiut, ale właściwa nazwa to właśnie: penis, pochwa, jądra, piersi... Dopytywałam o czym jeszcze się uczyli. 
-Czy pani mówiła o polucjach ( zmazach nocnych)?. 
 
Widać, że swoje skrępowanie przykrywał śmiechem, ale potwierdzał. Rozmawiali też o zapłodnieniu, w tym o metodzie in vitro. Opisywał mi co to są jądra, że sprawdzał kiedyś pod prysznicem, że to takie kuleczki, które się przesuwają...
 
To  była przyroda dla klasy czwartej... Mojej lekcji w dzieciństwie widać, że nie zapamiętał...😊

W tym dniu słuchałam też podcastu na temat celibatu, wypowiadał się szczerze jeden ksiądz, miałam przy tej okazji swoje  przemyślenia, ale nie zdecydowałam się wtedy ich przelać na papier. Dzisiaj, gdy szłam na Mszę, to jakby mnie olśniło, że mogę powiązać temat Ofiarowania Jezusa w Świątyni z życiem konsekrowanym, celibatem, moim własnym doświadczeniem i lekcją przyrody. Bóg stworzył kobietę i mężczyznę do małżeństwa, do tego aby byli płodni, to, że powołuje Bóg niektóre osoby do wyłącznej służby w Kościele, to nie znaczy, że one są pozbawione naturalnych instynktów, popędu płciowego, pożądania. Zapewne uczy się je jak sobie radzić z tymi naturalnymi impulsami, popędami, jak nad nimi panować. Nie wiem czego uczą w seminariach, w zakonach, mam tylko wyobrażenie, które jakoś przebijało się nie tyle z nauczania Kościoła, co poszczególnych kaznodziejów, że to co związane z seksem, erotyką to od złego pochodzi, że należy unikać różnych erotycznych wyobrażeń, zawczasu uciąć. Ta ciągła ucieczka jest strasznie męcząca, a człowiek, który tęskni za bliskością, czułością, przytuleniem, dotykiem ciągle boi się tego głodu, który nosi w sobie... W ten sposób można nigdy nie posmakować Bożej miłości, bo do lęku przed wyobraźnią, która go dopada dodatkowo podczepia się poczucie winy, że robi coś złego... Nie mówię, że nie należy unikać sytuacji, w których można polec w walce, ale mówię, że wszystko należy podać Bogu... 

Tu zapiski, które zrobiłam odnośnie tematu 😇 

10.12.2020 r., czwartek

Miałam doświadczenie, którym powinnam się podzielić. Waham się, nie chcę tego robić, wydaje mi się zbyt intymne, już dawno nie opisywałam takich doznań, ale wiem, że może być ważne dla kapłanów, pomocne tym, którzy czytali lub będą czytać moje zapiski. I wiem, że nie bez przyczyny tego doświadczam. Widzę jasno, rozumiem, a to mnie przekonuje o ważności tego czucia. Dotyczy zmysłowych obrazów, które pobudzają wyobraźnię. Nie
powinna ona przerażać jeśli prowadzi do Boga, spotkania z Nim, uwielbienia, ale dzieje się inaczej, bo zmysły pobudzają ciało, a reakcje są trudne do wytrzymania. U mężczyzn dosyć kłopotliwe ze względu na erekcję, możliwy wytrysk.
Przeglądałam zdjęcia publikowane przez osobę, którą obserwuję. Czasami zaglądam na profile osób, które polubiły dane zdjęcie, aby zobaczyć kim są, co publikują. I tak weszłam na profil jednej z osób, a tam zdjęcia w zmysłowych pozach roznegliżowanych kobiet , do tego różne szatańskie symbole. Wyszłam stamtąd, ale te obrazy pozostały w mojej głowie. Zaobserwowałam, że moje
ciało jest bardzo wrażliwe na to co widzi, czułam mrowienie narządów płciowych, narastało podniecenie.
Zaczęłam o tym mówić do Jezusa, przyzywać Go i Ducha Świętego, a odpędzać złego. W świadomości miałam, że Bóg otacza sobą całą przestrzeń.
- Jezu, widzisz jak moje ciało jest wrażliwe na te obrazy. Przepędź złego ducha. Kocham tylko Ciebie, chcę Ciebie uwielbiać, chcę być z Tobą zjednoczona, oczyść mnie, prowadź…
 
Wtedy zobaczyłam w wyobraźni mężczyznę, siedzącego przy biurku, myślałam o konkretnym, ale obraz był niewyraźny, mógł być dowolną osobą. Razem z obrazem słyszałam słowa, które były jego myślami ( słowami), sens ich był taki:
„ Boże, mam jądra jak kamienie, muszę opróżnić zbiorniki ( aby poczuć ulgę). Nie mogę się skupić na pracy”.
Wzywał Bożej pomocy, a ja miałam takie przekonanie, że on nie może się skupić przeze mnie. Widziałam siebie jak idę do niego siedzącego na krześle, siadam na nim okrakiem, obejmuję, a on tego chce. Tęskni za bliskością, spotkaniem, ale czas jest dla niego nie odpowiedni albo wyobraźnia urosła tak bardzo , że ciąży. Odczuwam całą sobą tę „mękę”. Podniecenie narasta do takich rozmiarów, że jest trudne do zniesienia. Ogień, którego nie można powstrzymać. W takim momencie przychodzi pokusa, że jedyną pomocą jest masturbacja. Przychodzi też druga zaradcza myśl, żeby zacząć coś robić co zmęczy fizycznie, odciągnie od tych myśli i skupieniu na nich. Nie chcę ani jednego, ani drugiego. Te myśli są jakby gdzieś obok mnie, jakby nie były rozwiązaniem dla mnie. Ja nadal trwam w Chrystusie, z Nim rozmawiam, to Jego chcę kochać i poddawać się Jego prowadzeniu, a On podpowiada, aby tę energię zmysłowego ciała skierować do wewnątrz, wykorzystać do zjednoczenia z Nim. Nie chcieć zaradzić problemowi po swojemu, ale z Bogiem.
Całe to podniecenie przenieść na pragnienie obcowania z Bogiem, kochania Go, oddawania Mu siebie. Tu przychodzi zgoda na poddanie Mu tego co fizyczne w nas, swoich zmysłów, wyobraźni, seksualności. Kiedy nie spinam się w walce czuję jak od strony łona strumień energii gwałtownie przemieszcza się ku górze,
nie można go pomieścić w sobie. Ciało się pręży, wygina w łuk, aż przechodzący impuls sięga głowy. Następuje rozluźnienie, ulga, błogość, pokój, radość, miłość. To można porównać do głębokiego orgazmu jeśli chodzi o odczuwanie.
Nie jestem mężczyzną i nie wiem czy ten duchowy „orgazm” prowadzi u nich do wytrysku. Myślę, że może, ale nie musi.
Kiedy rozmawiałam z Jezusem leżałam, taka pozycja jest dla mnie najbardziej komfortowa na spotkanie z Bogiem, nic mnie dodatkowo nie rozprasza, nie męczy pozycja ciała. Ale miałam podobne doświadczenie kiedy siedziałam, stałam i w tej ostatniej pozycji, kiedy ten impuls przechodził przez ciało, musiałam się trzymać czegoś, aby nie przewrócić. Później i tak kierowałam się do łóżka, aby rozkoszować się Bogiem. Z czasem nauczyłam się rozpoznawać
Jego przyciąganie, to wewnętrzne poruszenie, które przyzywało a ja szukałam wtedy samotności.
Całe dzisiejsze doświadczenie wydaje mi się ważne. Wszystko co do tej pory słyszę o sobie, moim pośrednictwie w zjednoczeniu z Chrystusem, nabiera dla mnie większego sensu. Bóg daje mężczyźnie stosowną pomoc, daje siebie w wyobrażeniu kobiety, aby mogło dokonać się pełne zjednoczenie. Człowiek, który rozwija swoją relację z Bogiem dochodzi do momentu miłości oblubieńczej, a w niej zaangażowane jest całe ciało i cała dusza. Tam jest cała
prawda, którą człowiek wyraża, tam jest wolność. Jego miłość we mnie, słowa, zachęta, ma tylko ułatwić im to całkowite oddanie Bogu. Nie o fizyczność w niej chodzi, choć ją najtrudniej jest nam Mu poddać. Ja się tylko poddaję tej Miłości i oddaję to co otrzymuję. Kocham, pragnę, tęsknię, cierpię. Odczuwam tę miłość również zmysłami. Uczę się siebie i ich rozumieć.
Myślałam ostatnio, że zbyt długo czuję miłość, radość, jakbym chodziła w chmurach, wiedziałam, że to się skończy, cieszyłam się tym szczęściem, ale wyczekiwałam krzyża, cierpienia, bo to jest taka prawidłowość, raz na górce, a raz w dołku…
I właśnie dzisiaj wieczorem Światło, które do mnie przyszło, pokazało mi rzeczywistość, która była bolesna. To było tak jakby Bóg pozwolił złu dotknąć moich myśli, a te poruszyć emocje, zranić serce, przeszyć duszę. Wszystko jest po coś. Kolejny krok wiary, zaufania Bogu, nauka człowieka, jego słabości i
poczucie osamotnienia, niezrozumienia.