Kilka myśli, na które szukałam odpowiedzi...
Ludzie wierzący, w obliczu bestialstwa , zbrodni, cierpienia, które zadaje człowiekowi człowiek, zadają sobie pytanie gdzie jest Bóg, dlaczego na to pozwala... Jak mają się przed tym obronić, czy mogą zabić w obronie własnej... Sumienie nasze poddawane jest napięciu, rozum szuka odpowiedzi... Papież, który dany nam jest na te czasy wyraźnie mówi, że nie ma wojny sprawiedliwej...
"Wojny są zawsze niesprawiedliwe. Bo tym, kto za nie płaci jest lud Boży. Nasze serca nie mogą nie płakać na widok zabitych dzieci i kobiet, wszystkich ofiar wojny. Wojna nigdy nie jest drogą. Duch, który nas jednoczy, prosi nas jako pasterzy, abyśmy pomagali narodom cierpiącym z powodu wojny – sugerował Franciszek."
Bóg jest Bogiem pokoju, nie wojny i niedobrze by było, gdyby Papież jako przywódca duchowy, pokazywał nam inną drogę niż tę, którą pierwszy wyznaczył nam Jezus. Nauczanie Papieża wskazuje nam jak mamy postępować, aby Królestwo niebieskie stało się naszym udziałem już na ziemi. Jest kolejnym Papieżem, który przygotowuje lud na ostateczne przyjście Chrystusa. Przekonuje mnie o tym wizja, którą roztacza o powszechnym braterstwie. Jest ona rzeczywistością raju i wydaje się niemożliwa do zrealizowania na ziemi.... A jednak nowa ziemia i nowe niebo może być w nas, kiedy ciało podporządkuje się prawom ducha. Dokonuje się to poprzez ciągłe umieranie dla siebie a wybieranie Jezusa, Jego praw...
To dobrze, że jest w nas to napięcie sumienia, gdyby go nie było nic by nas nie różniło od zwierząt...
Wojny "sprawiedliwe", kiedy zabija się w obronie własnej, broni terytoriów swoich granic są usprawiedliwione przez prawo ludzkie, zmniejszają ciężar winy, ale jej nie niwelują i tak trzeba będzie ją odpokutować, albo na ziemi, albo w czyśćcu. Bezpośrednio do nieba nie wejdzie ten kto nie upodobni się do Chrystusa... Tam jest miłość doskonała, która miłuje swoich nieprzyjaciół... Czy moglibyśmy zabić kogoś kogo kochamy? Dokonuje się to w gniewie, nienawiści, chęci zemsty, albo gdy zabite jest w nas sumienie, a my wyszkoleni w zabijaniu, znieczuleni... Dla kogoś kto trwa w bliskości z Bogiem wie, że nawet słowo może zabić... Zwykła niechęć do drugiego człowieka hamuje przepływ miłości, która mogłaby być między nami. A co dopiero napiętnowanie kogoś, wyszydzenie, fałszywe świadectwo dawane o drugim człowieku...
Czyż nie o tym mówił Jezus ( nie wyjdziesz stamtąd aż zwrócisz ostatni grosz)
A gdzie jest Bóg w tym całym cierpieniu na ziemi? Jest w każdym cierpiącym człowieku.
Tak mi to kiedyś przedstawił Jezus:
07.02.2019 r., czwartek
Od rana odczuwam obecność Bożą, Miłość, kocham Go, tęsknię. Kiedy przychodzę spędzić z Nim czas na osobności jest ze mną, możemy porozmawiać.
Po 17 –tej mam obraz, a jednocześnie odczuwam obecność Bożą, prosi mnie abym poddała się temu co widzę. Jestem przybita do krzyża leżącego na ziemi, czuję kłujący ból na dłoniach, wokół mnie wrogość ludzi, jestem poniżana, opluwana, ktoś na mnie nasikał. Jezus mówi mi jak wielu upokorzeń doświadcza każdego dnia, brutalności, przemocy. Jego Ciało jest nieustannie ranione. (...) Później widzę kolejny obraz, w którym Jezus ściąga mnie z tego krzyża, obmywa, leczy zadane rany i tuli w swoich ramionach. Następnie przychodzi do mnie Bóg Ojciec, nie widzę Go, ale czuję jak wypełnia mnie Sobą, kocha, mówi do mnie: „Moja córeczko, najdroższa córeczko”. Wiem też, że otula mnie Duch Święty, ale nic nie mówi, odbieram Go jako delikatny powiew na mojej twarzy. Jestem w objęciach Boga, który się o mnie troszczy.
Kiedy to się dzieje nie wiem jak rozumieć te obrazy, nie analizuję ich, jestem w tych scenach i wiem tylko co wtedy odczuwam. Przy pierwszym obrazie byłam pogodzona z tym czego doświadczałam, nie czułam złości, nienawiści, buntu, ale smutek i troskę o tych, którzy mi to robią, współczucie, jednoczyłam się z Jezusem prosząc Boga o wybaczenie im, była we mnie miłość. Miałam pełne zaufanie do Boga. Następny obraz był samą rozkoszą przebywania w ramionach Boga. Pomyślałam, że kiedy walczy się z tym co nieuniknione, nie ma w nas pokoju, jest bunt, gniew, a człowiek bardziej cierpi. Kiedy przyjmuje się wszystko z pełnym zaufaniem przychodzi spokój. Zastanawiają mnie słowa Jezusa, że moje przyzwolenie na grzeszną wyobraźnię ( myśl) związaną z moją osobą, nie obciąża tej osoby. Nie wiem czy dobrze to rozumiem, ale tłumaczę sobie, że kiedy Jezus wziął na siebie każdy grzech to pozwolił, aby on Go zranił. Zaakceptował to cierpienie , „ chciał”, to tak jakby nie dokonał się na Nim gwałt, grzech „ rozpłynął się” w Jego miłości i usprawiedliwił osobę, która Go zraniła. On nie czuje nienawiści do człowieka, jest smutny, przygnębiony, zatroskany, jest samą Miłością, w Niej jest wybaczenie, w Niej jest ukojenie, uzdrowienie wszelkich ran. W miłości Boga grzech (wina) nie istnieje, nie wiem jakiego użyć słowa - ona go zakrywa, rozbraja, unicestwia.
To jest moje patrzenie, oczami ducha...
Świat zatracił się w grzechu, odeszliśmy od praw Bożych nic dziwnego, że toczą się między nami wojny... Jak wychowywać bez "rózgi karzącej" krnąbrnego człowieka? Nie wiem, czasami dialogować się nie da... Kary są środkiem wychowawczym i dyscyplinującym... A jak ma do nas mówić Bóg, żebyśmy zrozumieli, że nasze szczęście jest tylko w Nim? ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz